Moja sztuka jest ciągle krzykiem

Zażartowałem w Teatrze Śląskim, a może jest w tym trochę prawdy, że jak milczę, to mam więcej do powiedzenia niż wtedy, kiedy przemawiam. Bo mój świat istnieje w mojej wyobraźni i w moich oczach, czuję się wielce zaszczycony i uhonorowany, że w Katowicach otrzymuję tak zaszczytny tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Śląsk, można powiedzieć, jest tak samo dla mnie ojczyzną, jak i Polska.

Nie muszę wchodzić do Europy, bo w niej już dawno jestem, mogę z niej wyjść i na Wschód, i na Zachód, bo ziemia nie jest duża. Szedłem na Zachód, doszedłem do Japonii, teraz jestem już z powrotem na Wschodzie, przynajmniej myślami, a nie politycznie, obecnie nie o to chodzi. Nie dzielę niczego, a raczej łączę, integruję. Kultura nie istnieje tylko w naszej cywilizacji, w końcu już dekadenckiej.

Niechcący stałem się wędrownikiem albo człowiekiem, który znalazł się w jakimś labiryncie rzeczy i świata. Ciągle próbowano o czymś rozsądzać, coś osądzać, przed czymś ostrzegać, coś oskarżać. A ja mówiłem tak cicho jak teraz, chociaż uważałem, że moja sztuka jest ciągle KRZYKIEM! Ale to jest krzyk rozpaczy, a nie buńczuczności. Bo w końcu dzieją się nadal rzeczy okrutne, a ja nie muszę mówić o przeszłości, aby powiedzieć, że nie ma sprawiedliwości na świecie. Dlaczego mnie moje życie poprowadziło w tym kierunku, że ja, nagle, ten człowiek nie tylko poszukujący na początku drogi, ale i odnajdujący trochę później, próbuje moralizować? To niewdzięczne. Bo wszyscy jesteśmy grzeszni i zwykle moralizują grzesznicy.

Uważam, że czas wymaga katharsis, oczyszczenia. Czyniłem to w sztuce i poprzez sztukę. Pokazywałem degradację człowieka, mówiłem o apokalipsie, o pojawiających się wojnach. Nie mieściłem się w żadnym pudełku sceny ani w obrazie. Wybijałem dziury, jak gdyby mi ciągle brakowało powietrza. Nie znosiłem przestrzeni zamkniętej. Myślałem o treściach uniwersalnych, o sztuce otwartej, o tym co jest ważne, ogólnoludzkie. Bo skoro w życiu byłem nikim, chciałbym, żeby to, co zrobię, zostało dostrzeżone. To tęsknota człowieka „zero”.

Byłem zerem... („Piękny, piękny ten czas, kiedy byliśmy ładni, piękni, niewinni, tak jest z dzieciństwem i młodością”). A potem przyszły brudne ręce. Nie tylko Sartre o tym pisze, katharsis jest potrzebne naszemu czasowi, dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy nie jesteśmy głodni, kiedy są perfumy i możemy pięknie pachnieć, to trzeba umyć dusze, nie tylko ciało. Kiedy zamknęło się za mną pierwsze młodzieńcze życie, którego nie wytrącam z pamięci, wojny... Chciałbym, aby każdy cenił sobie czystą młodość i czas – który może był piękniejszy niż dzisiaj – kiedy był odważny i walczył w imię ideałów. Moje marzenie było romantyczne, ale było też i walką patriotyczną. Nie zmieniam twarzy, zachowuję swoją. Moja praca, każde podejmowanie się czegokolwiek, było każdorazowo wewnętrzną spowiedzią. Nie kierowałem się jakimś zewnętrznym kanonem, szkołą, klasą, modą, polityką. To wolałem zapomnieć. Żartowałem kiedyś, że na Akademii Sztuk Pięknych traciłem talent. Czegoś się uczyłem, ale i traciłem – gubiłem wyobrażenia. Rozpoczynałem życie na własne konto, z całym szacunkiem wobec moich mistrzów.

Szukałem, szukałem długo, szukałem siebie najpierw. A potem znajdowałem. Bez stawiania sobie pytań nie ma odnajdywania. To jest cierpliwość i dociekliwość, ta, która wypełniała życie. Jak pada słowo „prawda”, to chcę wiedzieć, co znaczy kłamstwo. Jak pada słowo „dobro”, to chcę wiedzieć, co to jest zło. Jak przez teatr Dantego Alighieri, przez Cervantesa i postać Don Kichota powiedziałbym, że jest to najbliższa mi rola. Wolę wybierać „być”, niż „nie być”, ale w jakiej sytuacji? W jakiej odpowiedzialności człowieka za człowieczeństwo? Myślę, że to wszystko jest jakoś związane z moim życiorysem. Z tym drugim życiorysem – po wojnie.

Rysując, wchodziłem w świat własnej wyobraźni, dziecięcej, nie szkolnej. O kierunkach estetycznych, gdy wchodziłem w teatr, który jest bardzo uzależniony od wielu osobowości, bo jest pracą zbiorową – nie myślałem wiele. Przede wszystkim myślałem o sobie. Albo jest to dramat, albo jakikolwiek inny utwór literacki, który adaptujemy, albo przysposabiamy, przemieniamy jak poemat. Przedstawienie buduje reżyser, gra aktor, pokazuje je plastyk. Jest kompozytor, modelator, elektryk i wielu jeszcze ludzi, łącznie z tym, który zbija cztery deski razem i nazywa się „stolarz teatralny”. Jest także kierownik literacki, który poucza co powinien rozumieć z danego utworu reżyser. Ja na szczęście nie miałem nikogo, kto by mnie mógł uczyć tego, co mam myśleć i jak mam odczytywać napisany utwór. Brałem wszystko na własną odpowiedzialność. Nie zawsze też w pracy zgadzali się z moją scenografią reżyserzy. Mówili: „Ja Ci powiem, co w tym dramacie jest napisane”, odpowiadałem „a ja Ci pokażę, co się stanie na scenie”. Szukanie wolności twórczej w teatrze polega na tym, że każdy współtworzy po trosze na swój sposób. Trudno sobie wyobrazić, że teatr jest miejscem tylko dialogu lub monologu, gdzie wszyscy porozumiewają się zgodnie jak w polityce. To indywidualności, które w sumie zbiorczo decydują o tym kształcie. Mnie udawało się zdominować w obrazach to, co mówili reżyserzy.

Poza ich „zamówieniem” tworzyłem cykl wariacji teatralnych, obrazów i scenografii, kostiumów postaci, które nigdy nie były wystawiane. To mój TEART, coś autonomicznego, niezależnego od didaskaliów autorskich i wskazań reżyserskich. Wchodziłem w teatr przeciw teatrowi, szukałem na nowo pojęcia tego, czym teatr jest, czym teatr być może i powinien się stawać. Powinien się stawać sztuką. Stąd ten przekręt w słowach, a nie pomyłka – TEART: kiedy mówię o teatrze, myślę o sztuce, jak myślę o sztuce, to kończę na teatrze akcji.

Niezależność (a więc i ryzyko) jest moją wolnością. Nie chciałem do nikogo przynależeć, być komukolwiek lub czemukolwiek wierny, aby dodawać sobie skrzydeł. Ale zawsze je odnajdywałem w zapleczu miłości – to jest w postaci uskrzydlonej, poezji. Zawsze jest dobrze myśleć o tym, co mówi Dante Alighieri: „Miłość wprowadza w ruch Słońce i gwiazdy” – myślał o Beatrycze.

Czasem wspominam, że kończyłem nie humanistyczne, a matematyczno-fizyczne liceum zaraz po wojnie, a matematyki uczył mnie młody astronom, profesor. Ceniliśmy go, wprowadzał nas w światy i niebo przez liczby. Nie lubiłem matematyki, ale lubiłem świadomość, że jestem na jakiejś krzywej do nieskończoności. Jestem gdzieś, jakimś punktem na linii w kosmos. I ten punkt się przesuwa ze mną, wszystko jest w ruchu wyobrażeń. Nadal przyjmuję impulsy i błądzę w nieskończoności miejsca i czasu, w mojej NNN: – Nigdzie – Nigdy – Nic.

Należy być chłonnym, czerpać z tego, co można przetworzyć i co w innej wartości transcendentalnej znajdzie się w konfrontacji z odbiorcą. Dlatego mówię: teatr tylko otwarty, nie operetka, nie tylko dramat, nie kabaretowe formy, ilustracja. Ja się tam nie mieszczę, jestem ponad teatrem, bo czy teatr to sztuka? Teatr przymiotnikami obrastał. Sztuka to moja ciekawość świata i rzeczy. Ciekawość ta nie ma końca, to ona zaprowadziła mnie do „piekła”. Przed studiami żyłem mitami greckich bohaterów, jeszcze nie znając greckiej tragedii Ajschylosa, Sofoklesa. Chciałem być Achillesem, to znów Prometeuszem. I z całego „uskrzydlenia” spadałem często jak Ikar.

Chciałem sprostować to, co nazywam narracją wizualną, co jest ze mną organiczne. Kiedy od siebie wychodzę na zewnątrz, w sztukę, to dotykam metaczasu, uniwersalności miejsca, treści ogólnoludzkich. Teatry nazywają się: albo Współczesny, albo Narodowy, albo Dramatyczny, albo Rozmaitości, Ludowy... zacząłem się zastanawiać, jaki teatr chciałbym uprawiać. Zacząłem skreślać przymiotniki i wszystkie odpadły, żaden mi nie odpowiadał. Nazwa, szyld nie są ważne. Jak coś podpisuję, to swoim imieniem. Nie chciałem „robić” teatru plastycznego tylko studyjny, nowatorski, poszukujący. Przeszkadzał w tym stereotyp myślenia i aktorzy teatru zamkniętego. A dzisiaj wiele mamy teatrów alternatywnych. Kiedyś to się zaczęło. Współpraca reżyser – scenograf była dość powszechna i w modzie. Pronaszko – Schiller, Dejmek – Stopka, Skuszanka – Szajna, w operze Andrzej Majewski.

Mogę tylko powiedzieć coś, co rozumiem. Można łączyć wyobraźnię ze słowem i bez słowa. Wyobraźnia rodzi się z myśli i koncepcji, a zamyka w pewnych kształtach i precedensach zmysłowych. Koncepcje nierealizowane są nieobecne. Dlatego mówię tylko o moich doświadczeniach, moich zamierzeniach spełnionych w takich czy innych formach sztuki, w faktach artystycznych. Jakby nie powiedzieć, z żywego przedstawienia teatru, który się odbywał w Katowicach, mam dużą satysfakcję. Wielka scena, sympatyczni aktorzy, którzy byli mi bardzo oddani. Aktor potrzebuje silnego reżysera. Nie mówię o aktorach w filmie – żyłem w czasie, w którym było po drodze do klęski opuszczonego czy opuszczanego przez aktorów teatru. Reżyser potrzebuje aktora, bierze go z teatru, obsadza go w filmie i mówi: „tylko nic z teatru”. Aktor tego nie rozumie, poddaje się i traci cały warsztat, pozostaje tylko naturalistyczne życie. Pracując równocześnie na scenie, przygotowując się do prób i grając w filmie, sam nie wie, co ma robić i nie może osiągać swoich szczytów. Wobec tego poddaje się popularności i wybiera film.

Uważam, że należy wyodrębniać, film to jest coś innego niż teatr. Dlatego, że posługując się fotografią, film ogranicza, zamyka wyobraźnię. Tworzy dosłowność, jednoznaczność faktu, miejsca. Aktor wrażliwy na otoczenie, które narzuca mu sytuacja na ulicy, w salonie, w łóżku, automatycznie odróżni teatr wyobraźni od filmu dokumentalnego. Dante powiedziałby: „Widzenie, wiara, czy niewiara”? W życiu wątpliwości nas otaczają, dotyczą także zagadnień filozoficzno-metafizycznych i moralnych. Myślę jednak, że to, co bardzo kochasz, jest możliwe do osiągnięcia tylko przy cierpliwości i dążeniu do spraw ostatecznych. Przyznam się do tego grzechu, że w Studio nie miałem kierownika literackiego. Nie mówię tego przeciw ludziom wykształconym i mądrym. Ja ich miałem wokół siebie, ale nie zawsze szedłem ich tropem. Douczałem się często. Nie jestem dość wykształcony ani oczytany i ci, z którymi się spotykałem, wspomagali mnie w mojej pracy. Powoływałem się bardziej na autorów niż na kierownictwo literackie, ponieważ chciałem ich zrozumieć, a że nie jestem zbyt utalentowany, więc korzystałem z cudzej mądrości. Musiałem sam dojść do prawdy. Żeby uwierzyć w słowa, dobierałem się do istoty rzeczy, symboli – znaczeń, a nie do samych słów. Mój TEART nie określa tylko retoryka czy teatr deklamacji. Dzisiaj sponsorzy lepiej wiedzą, jak oceniać teatr. Oni płacą, teatry się borykają z trudnościami finansowymi, a ja borykam się tylko z nadciśnieniem wyobraźni albo jej brakiem. Teatr to twórczość. Czasy mojej młodości wcale nie były łatwiejsze, a słyszę: „Och, jak nam trudno”. Co to znaczy trud w ogóle? Życzę wam

wszystkiego dobrego, ale prawdziwe życie trzeba sobie wypracować. I teatr stracił wiele z siebie na rzecz filmu i innych form popularyzatorskich. Sukcesy artystyczne zamieniono na popularność i pieniądze, a zrobili to w większości aktorzy teatru.

Podnosić poprzeczkę w górę. Zawsze coś z tego zostanie, nawet gdy nie przeskoczysz. Będzie to inny wymiar niż wtedy, kiedy tej poprzeczki w ogóle nie ma. Powiedziałbym, że jeżeli nie możesz przebić głową muru, to zrób w ścianie dziurę. W każdym razie upór i walka ze schematyzmem.

Cieszę się, że zaczęła się reforma w latach pięćdziesiątych i że zaczęła się ona od teatru w Nowej Hucie. Jeszcze wtedy, kiedy nie byłem reżyserem. Narzucenie kształtu wyobraźni, język, sztuka wyrazowa, ekspresja to teatr pewnej koncepcji. Starałem się zrozumieć, jakim pojęciem jest teatr. Jak wygląda i jak się sprzedaje. To kasa teatralna zbija bezinteresowność sztuki. Teatr ma być sztuką, powinien nią być. Teatr trzeba i można tworzyć. Robią to tylko artyści – indywidualności.

Teatrów, które odegrały za granicą wybitną rolę, jest nadal niewiele. Miałem szczęście, że w czasach niesprzyjających awangardzie mogłem swoje Studio tworzyć. Było oczkiem na zagranicę. Ale to nie znaczyło, że jak Grotowski mam opuścić kraj i jak Kantor mieszkać tu i tam. Różewicz nie wyjeżdża, a jest wartością dzisiaj cenioną międzynarodowo.

Dzisiaj – poza żelazną – jest inna kurtyna: ekonomiczna. Może w przyszłości będzie inaczej. Polscy artyści, dziś młodzi, będą mieli lepszy start w zjednoczonej Europie. Uczestniczyłem niemal we wszystkich festiwalach światowych. Uczestniczę w wielu konferencjach na temat rozumienia sztuki. Nie utożsamiam się z żadną szkołą ani z żadnym kanonem. Chciałem poznawać i odnajdywać nowe wartości. Czy mi się to udało? Nie do końca wiem. Doświadczenie jest może głębsze niż nauka uniwersytecka. Mój wielki uniwersytet to życie. Chciałem mówić o rzeczach najważniejszych, najistotniejszych, nie o sobie samym, tylko o swoich przeżyciach. A że jest to inaczej odbierane, to prawdopodobnie dlatego, że mamy wykształcenie, ale życie jest płytkie. Za losy świata wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Czas przeszłości przybliżam.

Nie chcę pamiętać, ale pamiętam. Tak jest i z miłością. Jest czymś nieosiągalnym, bardzo trudno osiągalnym i żyje w nas długo. Dla mnie tą wielką nieszczęśliwą miłością było zagrożone samo życie, czyli to, co dane nam jako najcenniejsze. Aczkolwiek nie z własnej miłości przychodzimy na świat. Wcale nie jest powiedziane, że myślimy tylko o szczęściu. Czy żyją w nas dwie natury? Ta, która jest stworzona do radości, i druga, która nie zapomina o śmierci, bo nic nie jest wieczne... Śmierć jest obecna w nas samych. To uczy pokory. W życiu obecnym widzę dużo próżności i pychy, to jeden z większych grzechów, które prowadzą do samozniszczenia. Dekadencją jest początek próżności, pewność i „ważność” siebie, oczekiwanie kariery. Wypowiadamy słowa, powtarzamy je, nie rozumiejąc ich znaczenia. Stajemy się banalni. Nie potrafimy rozbudzić własnej indywidualności. Czujemy się zunifikowani, w rezultacie stajemy się podobni do innych. Zachowajmy swoją odrębność! Niech tak będzie nawet w globalizmie.

W walce o dobro musimy być bardziej zjednoczeni, abyśmy mogli razem stanowić pewną siłę przebicia w dążeniu do samostanowienia. Żyjemy w świecie ruchu, wielkiego rozpędu cywilizacji. Oby przeważyło w nim dobro! I w takiej sytuacji pojęcie teatru będzie się zmieniało. Ja widzę to w ciągłości, która musi dotyczyć również szkoły i kształcenia. Słowo nie jest „wskazywaniem”. To, co jest dane, to: Dotknij! Zobacz! Odczuj! Odbierz! To nie jest tylko retoryka, niech to nie będzie tylko nakazem! W obrazie, jak i w scenografii, a także w reżyserii szukałem nowych wyrazów u aktora, gdy mówiłem: „Dykcja mnie Twoja mniej interesuje.

Dbaj o to, abyś był czytelny i wyrazisty. Twoje zachowanie, impulsy są bardzo ważne. Z impulsów składa się życie, powstają wybitne kreacje, pomysły”. Są trudności w selekcji. Walczy we mnie nadmiar możliwości, które nazwałbym nadmożliwościami, które trzeba ograniczać i upraszczać, pomniejszać. To rozpędzone koło należy hamować. Upraszczać i redukować sztukę w sztuce. I tak się staram czynić w ostatnim przedstawieniu Déballage i w przedstawieniu chorzowskim Ślady. Upraszczać, aby zwiększyć czytelność i przybliżyć myśli. To już nie obraz nawet, a skrót plakatu. W związku z tym redukuję plastykę, a dodaję to, co ułatwia porozumienie, dodaję słowa.

Tak jak je odejmowałem w Replice, tak dodaję w innych, późniejszych przedstawieniach...Nie wiem czy nadgoniłem czas, który mi odebrała wojna. Wyobraźnia wyprzedza możliwość realizacji i sformułowań. Nazwałbym moją nadzieją to, że jeszcze nie wszystko jest skończone. Najważniejsza jest teraz idea wnoszenia Kopca Pamięci i Pojednania i jej realizacja w Oświęcimiu – Mieście Pokoju.

Informacje

Autor

Józef Szajna

Źródło

„Życie zamieniam w obraz. Sztuka Józefa Szajny”, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2005