Teatr jutra to teatr autonomiczny

Józef Szajna — nazwisko o określonym ciężarze gatunkowym. Wybitny scenograf teatralny, malarz, reżyser. Powiada się o nim: twórca własnego teatru, autor określonych wizji plastycznych, fanatyk formy. Wielokrotny reprezentant polskiej sztuki na międzynarodowych wystawach, konkursach, salonach plastycznych. Znany i ceniony. Aktualny dorobek plastyczny Szajny — malarza reprezentują ekspozycje na Międzynarodowym Biennale Sztuki i licznych wystawach zagranicznych (Szwajcaria, Skandynawia). W jego artystyczną biografię teatr wpisał się już w roku 1955. Od tej daty jest z nim na stałe związany. Początkowo jako scenograf w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie (1955–1963), potem tamże już jako dyrektor, kierownik artystyczny i reżyser (1963–1966). Od roku 1966 aż po 71 pracuje w Teatrze Starym w Krakowie. 1 IX 1971 r. obejmuje funkcję dyrektora i kierownika artystycznego byłego warszawskiego Teatru Klasycznego, który przemianowany zostaje na Teatr „Studio”. 

Twórca wielu znaczących scenografii teatralnych m.in. do: Myszy i ludzie Johna Steinbecka (1956), Jakobowskiego i pułkownika Franza Werfla (1957), Dziadów Adama Mickiewicza (1962), Akropolis Stanisława Wyspiańskiego (1962) wystawionym w Teatrze Grotowskiego — 13 Rzędów w Opolu, Śmierci na gruszy W. Wandurskiego, Pustego pola Tadeusza Hołuja, Łaźni W. Majakowskiego (1967), Bolesława Śmiałego St. Wyspiańskiego (1969) w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. 

Warszawski debiut reżyserski Józefa Szajny to Faust wg Goethego w Teatrze Polskim, wystawiony w ubiegłym roku. Pozycja, która otwiera sezon w nowej warszawskiej placówce w Teatrze „Studio”, to Witkacy — przedstawienie według scenariusza opartego na kanwie utworów St. I. Witkiewicza. 

Motto: „Mam tyle wspólnego ze społeczeństwem, że nie muszę go kokietować...” 

Józef Szajna: Pyta Pani, o jaki teatr mi chodzi? Zwyczajnie — o nowy. Nowoczesny. Myślący. Własny. O teatr, który byłby propozycją na pojutrze, nie na dziś. I który nie powiela wzorów i doświadczeń z wczoraj. Proszę się rozejrzeć — jaki teatr mamy na naszych scenach? W większości mieszczański, XIX-wieczny, historyczny dziś dla nas. Albo się ilustruje utwór dramatyczny i to jest zepchnięciem teatru do roli rzemiosła, albo się go aktualizuje, uwspółcześnia i to jest z kolei metoda półśrodków. Podobnie rzecz się ma z wszelką stylizacją, która rodzi jedynie uproszczenia. A przecież żyjemy w innym świecie. Zmieniły się kryteria jego pojmowania, całkowitym przeobrażeniom uległy kryteria estetyczne. Zmienić się musiały także i środki wyrazu w sztuce. Widać to w muzyce, malarstwie, nawet w filmie. Tylko teatr broni swojej tradycyjnej sztampy interpretacyjnej... Chce nadal wyjaśniać, dawać wykładnię określonych treści, interpretację właśnie, służyć jako papka i bryk... 

Teresa Krzemień: A co Pan proponuje zamiast „papki” i wykładni? 

Józef Szajna: Akt twórczy, który jest próbą kreowania nowej poetyki, nowej jakości. Nie musi to mieć nic z nauczania i wyjaśniania: chodzi o działanie na wrażliwość, o kształtowanie wyobraźni odbiorcy. Wyobraźni, a może i światopoglądu. Tyle że nie przez określone jasno treści, lecz przez harmonię formy, która — idealnie skończona — daje przecież nową treść. Tę, która bierze się z procesu tworzenia. 

Teresa Krzemień: A sens praktyczny, doraźna funkcjonalność dzieła? 

Józef Szajna: Pozostaje sprawą odbiorcy. Wydaje mi się, że idzie o to, iż w trakcie tworzenia z chaosu sprzeczności, przeciwieństw, dwoistości natury ludzkiej wyłania się coś, co jest już podmiotem sztuki — idea życia. 

Teresa Krzemień: I to wystarczy? Każdemu widzowi? 

Józef Szajna: Nie wiem, czy każdemu. Temu, co lubi anegdotę, treść, fabułę; co czeka, żeby być pouczony, pewnie nie. Ale też nie mam zamiaru niczego mu ułatwiać. Chcę widza — owszem — angażować, drażnić, poruszyć. Działać na niego, zmusić do refleksji i tak dalej, spowodować, żeby wziął aktywny udział w tym spotkaniu, do którego zaprosiłem jego, autora tekstu i teatr — wszystkich na zasadach równego partnerstwa. A że sztuka jest ryzykiem artysty... 

Teresa Krzemień: Dlaczego na początek swojej pracy w Teatrze „Studio”, na niejako warszawską wizytówkę nowego etapu wybrał Pan akurat teksty Witkacego? Czy nie zwiększyło to ryzyka, o którym Pan wspomniał? 

Józef Szajna: Ryzyko zwielokrotniło się faktem wystawienia w ogóle w Warszawie. Ale do rzeczy. Dlaczego Witkacy? Żeby od razu mieć wyjaśnione wszystkie sprawy spod znaku: artysta a społeczność, artysta a krytyk. Cała gorzka historiozofia Witkacego, cała jego niewyżyta do końca pasja stworzenia Teatru Czystej Formy, który byłby pełnoprawnym gatunkiem sztuki zwolnionym od semantycznego służebnictwa — to dla mnie impuls, analogia, bliźniacze walki. 

I wie Pani, nie chodzi mi wcale o aplauz, a po prostu o reakcję. Zresztą, kiedy się o tym wszystkim mówi, brzmi to nieco inaczej, niż kiedy się po prostu czuje w sobie, robi. 

Teresa Krzemień: Reakcję po spektaklach ma Pan zagwarantowaną. Ale czy to nie za mało tylko tyle: że ludzie zareagują. Powstaje pytanie: co z tego w widzu zostanie, co ta reakcja urodzi. Pytanie aktualne zwłaszcza wobec widza młodzieżowego... 

Józef Szajna: Na początek wystarczy tyle: pobudzić wyobraźnię. Niech widz reaguje, niech się wzwyczai do pewnej pracy. Mówi Pani — młodzież. Zgoda. Ale uściślijmy to — teatr, jaki chciałbym robić, to nie teatr dla młodzieży uczącej się, lecz dla, powiedzmy, dojrzałej, myślącej. Jest i taka. Dlaczego mamy wychowywać poprzez sztukę, przechodząc z młodzieżą wszystkie historyczne etapy jej rozwoju? Dlaczego nie mamy pewnej części młodzieży, tej, która z racji, być może głębszego i intymniejszego kontaktu ze sztuką obdarzona jest bogatszą wrażliwością, proponować języka, formy i treści, które należą do przyszłości? Po co tkwić w przedszkolu? Zresztą nie jest źle. Mimo nie najlepszego gospodarowania sztuką, mimo że jesteśmy na ogół ślepi na plastykę i głusi na słowo (nie mówiąc o muzyce), nawet ci, którzy mają jeszcze szkolne tarcze na rękawach, chcą zaczynać od Ionesco. I dla nich może pełnia doznania w teatrze znaczyć będzie scalenie wszystkich elementów: muzyki, światła, ruchu, słowa, plastyki, biologicznej obecności aktorów... 

Teresa Krzemień: Chyba jednak w tym harmonijnym scaleniu w swoim teatrze integralnym, autorskim, rezerwuje Pan dla plastyki najwięcej miejsca... 

Józef Szajna: Teatr to nie apteka. Nie można wymierzyć wszystkich składników — wszystko jest ważne. Oczywiście, wiem, patrzę jak malarz. Ale też i mogę ten swój punkt widzenia uzasadnić. Teatr jest sztuką, sztuka to poezja — w największym uproszczeniu rzecz całą przedstawiając. 

A dzisiaj poezja to obraz. Marzy się i myśli obrazem, dlatego popularność telewizji. A to przecież nowa muza. Ku czemu zmierza więc przyszłość? Zdewaluowane — niestety — słowo, któremu już nie wierzymy, stwarza szansę dla obrazu. Teatr obrazu, to jednocześnie teatr o funkcji poznawczej, teatr nowych obserwacji. Dochodzić do niego trzeba poprzez ruch, działanie, przeobrażenia, nowe jakości aktorskie i plastyczne. 

Teresa Krzemińska: Reasumując: „Studio” będzie sceną, na której, być może, zrodzi się przyszłościowy, jutrzejszy teatr otwarty. Rozumiem to jako autorskie propozycje teatralne, których twórca „pisze na scenie” wszystkimi dostępnymi mu środkami przekazuje swoją ideę życia. Pretekstem do aktu twórczego jest tekst dramatyczny. Widz odbiera określony kod znaków i — jeżeli zechce — może je sobie dookreślić, wytłumaczyć, przetrawić. 

Wygląda to rzeczywiście studyjnie i chyba dobrze, że i Warszawa doczekała się swojego poligonu doświadczalnego. Panie Dyrektorze, a kiedy dokona się pełna autonomiczność, tj. kiedy będzie Pan realizował własne scenariusze teatralne, oraz kiedy wychowa Pan w „Studio” aktorów gotowych udźwignąć skromną rolę jednego tylko z „elementów” dzieła, jakim jest przedstawienie. 

Józef Szajna: Na oba pytania czas przyniesie odpowiedzi. A czy w „Studio” zrodzi się teatr otwarty? Proszę Pani, to jest trochę tak, jak gdyby zapytać wprost: zobaczymy, co ten Szajna tu pokaże. Otóż nic innego niż dotąd, dokładnie to samo. Mam oczywiście na myśli kierunek i metodę poszukiwań. Jak to piszą krytycy: te same rekwizyty, te same obsesje obozowe. Pozwoli Pani, że wyjaśnię — żadne obsesje. To po prostu określona perspektywa wiedzy i doświadczeń. Po prostu patrzę, muszę patrzeć przez pryzmat spraw ostatecznych — tamte czasy obozowe to było moje świadectwo dojrzałości i takie widzenie już w człowieku zostaje. A po drugie: nie ma powodu, by tej perspektywy nie używać. Żyjemy w idealnym świecie? Wciąż, nie jest to czas, kiedy rosną tylko róże... 

Dlatego ta potrzeba idei, niemal konieczność stworzenia głodu idei... 

Teresa Krzemień: A to znowu szansa dla teatru. Czy poza normalną działalnością artystyczną widzi Pan dla swego teatru inne zadania? 

Józef Szajna: Stworzyć środowisko, otoczkę, bazę sprzymierzeńców — wrażliwych odbiorców sztuki. Sztuki w ogóle. Stąd nasza inicjatywa zorganizowania dwu stałych wystaw malarstwa nowoczesnego w „Studio”. Jedną już mamy; te obrazy w hallu zakupiło Ministerstwo Kultury Sztuki. Stąd hasło: „teatr kolekcjonerem dzieł sztuki”. Być może zwiążemy się ściślej z ASP i PWST; prawdopodobnie od października będę na ASP prowadzi studium scenografii teatralnej dla dyplomantów. Ich praktycznym poletkiem mógłby być Teatr „Studio”. Być może, powstanie tu pracownia. 

Teresa Krzemińska: Żeby już pozostać przy konkretach jakie są plany repertuarowe „Studio”? 

Józef Szajna: Damy jeszcze dwie premiery Sędziów Stanisława Wyspiańskiego, w reżyserii Helmuta Kajzara oraz adaptację Nosa M. Gogola dokonaną przez Bohdana Korzeniowskiego... Z Witkacym jedziemy do Kalisza na Spotkania Teatralne. 

Teresa Krzemińska: Wobec tego życzę sukcesu i dziękuję za rozmowę.

INFORMACJE

AUTOR

rozm. Teresa Krzemień

ŹRÓDŁO

„Kierunki” 1972, nr 22

DATA

28 maja 1972

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ

SKAN